Uwielbiam święta Bożego Narodzenia. Kiedyś spędzałam je w domu ukochanej Babci, gdzie każda potrawa miała doskonały smak a podłoga lśniła od pasty. Wszystkie ozdoby na choince miały swoje stałe miejsce, przez co choina była identyczna co roku a mimo to Babcia, gdy tylko ją ubrała dzwoniła po mnie a gdy przyszłam, prowadziła mnie dumnie przez korytarz i pokazywała swoje wyjątkowe drzewko.Pamiętam kilka miesięcy po tym, gdy moja Babcia odeszła, weszłam do jej pokoju przed świętami i zobaczyłam choinkę. I było mi tak strasznie smutno, że to nie ona mi ją pokazała. Wtuliłam się w jej poduszkę i długo płakałam.
W tym roku, już po raz kolejny spędziliśmy wigilię w Norwegii. Co roku staram się bardzo, żeby była choć ociupinkę podobna do tej babcinej. I lubię te nasze święta na obczyźnie. Atmosfera jest tu bardzo podniosła przez cały adwent, mam ważenie, że wszyscy się wyciszają, uśmiechają znacząco na samą myśl o świętach. Wybierają prezenty dla najbliższych (i dalszych też... tradycja obdarowywania jest tu mocno kultywowana, każdy każdemu, 24 dni grudnia to kolejne odsłony kalendarza adwentowego z małymi podarkami) Dekorują domy, ubierają drzewka, zapalają kolejne świece w niedziele adwentowe i oczekują narodzin dzieciątka Jezus. Otwarcie rozmawiają o sprawach duchowych i o religii. Nie tacy to poganie, jak mogłoby sie wydawać... Pewnie nie wszyscy, ale większość tych, których ja spotykam ma wielkie, otwarte serca. Jestem szczęśliwa, że to akurat tu rzucił nas los i nie wyobrażam sobie, że kiedyś gdzieś się przeniosę.
Tak jak na Wielkanoc pozwalam sobie na odrobinę szaleństwa i co roku pichcę coś nowego, tak w Boże Narodzenie tradycja zwycięża. No może tylko z karpiem mam problem, więc jemy łososia;) Ale obowiązkowo jest barszcz z uszkami, ryba po grecku,sałatka jarzynowa, pierogi, śledzie w kilku odsłonach i kompot z suszu. sernik, makowiec. Robię też sałatkę śledziową, bez której świąt nie wyobraża sobie mój mąż, to był obowiązkowy punkt wszelkich uroczystości w domu mojej teściowej. Nie mam zamiaru wprowadzać mięsa w wigilię. Nigdy.
Ale zarówno przed, jak i po świętach chętnie sięgam po norweski przysmak, suszone w soli, baranie żebra. To właśnie tym zajadają się norwegowie całe święta i nie znam norwega, który nie kocha tego dania. I wcale się nie dziwię, choć długo podchodziłam do tego baardzo sceptycznie. Nienawidziłam zapachu unoszącego się w powietrzu cały adwent ani widoku wiszących żeber w każdym sklepie. Pierwszy raz mnie aż tak nie zachwycił... no, może trochę zaintrygował. Po jakimś czasie znajomy zapach już nie budził odrazy, miałam ochotę spróbować znowu. To dziwne, ale każdy kolejny raz smakuje coraz lepiej. Danie praktycznie robi się samo. W sklepie na życzenie kroją je w wąskie paski. W domu moczymy je w wodzie min. 12 a często nawet 30h (na wierzchu są aż białe od soli) Następnie w dużym garnku układamy w "pagodę" brzozowe patyczki (dostępne tu w każdym sklepie w okresie okołoświątecznym) Wlewamy trochę wody, układamy żebra i gotujemy pod przykryciem ok 3h. Podajemy z pure z brukwi i ziemniakami z wody. Do tego kieliszeczek aquavitu i uczta gotowa:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz